Nie mówię o tym, że ktoś ci kiedyś powiedział "Hej! Bez ciebie nie ma zabawy!". Na pewno po takich słowach poczułeś się ważny. W końcu dostrzeżony. Doceniony. I w ogóle urosłeś ze dwa metry i pewnie byłbyś tak wysoki, gdyby później ktoś kopniakiem nie zbił tych szczudeł...
Nie mówię o takiej ważności, o takim rozumieniu zestawienia "być potrzebnym". Sam "byłem potrzebny" setki razy właśnie w ten sposób i zawsze dałem się nabierać na to. Głupek co?
"Jesteś potrzebny" tylko dla tych, którzy wiedzą jak wykorzystać twoją próżność i wcale nie przesadzam w tym momencie.
Czym jest próżność? To nie tylko patrzenie na swoje odbicie w każdej możliwej powierzchni, która umożliwia ocenę jak dobrze teraz wyglądasz. To jest najmniej groźny objaw próżności tak mi się wydaje. Potem ta choroba inaczej się nazywa - narcyzm, ale to nie o tym chciałem pisać.
Próżność właśnie w tym najbardziej paskudnym znaczeniu, to to o czym pisałem w pierwszym akapicie. Tylko teraz zastanawiam się co jest miarą próżności? I czy można do tego co napisałem wymyślić jakieś równanie, które będzie zawsze prawdziwe?
Coś na wzór: Próżność jest wprost proporcjonalna do ilości otrzymywanych "pochwał", słodkich epitetów w celu przekonania ciebie do wykonania jakiejś czynności.
To chyba jeszcze nie obrazuje w pełni tego o czym tutaj piszę, ale na teraz powinno to wystarczyć. Ale wracając do pytania z tematu. Potrzebni, czy niepotrzebni?
Co określa tą twoją "potrzebność"? Na pewno nie puste słowa. Na pewno nie "Chodź ze mną, bez ciebie nie idę, dobrze się z tobą bawię", bo to egoistyczne. A co jest nacechowane negatywnie nie da nigdy pozytywnych rezultatów, efektów. Ciekawe, czy mam rację.
Myślę, że "potrzebność" można wyrazić tylko dwoma sposobami.
- Kiedy po kilku dniach, tygodniach, miesiącach spotykasz się z osobą, a na jej twarzy widzisz uśmiech tak szczery, że dotyka serca. Skąd wiem, że dotyka? Bo kilku ludzi właśnie tak się do mnie uśmiecha. I to są przyjaciele. O rodzinie nie wspomnę.
- Drugi? Kiedy już musisz odjeżdżać żegnają cię prawie z tym samym uśmiechem, w którym tym razem nie ma radości, ale nadzieja i pewność, że jeszcze tu wrócisz i że mogą na ciebie liczyć i wice-wersa. Czasem uśmiechu nie ma, a są łzy, ale to dobre łzy. To dobre łzy.
Nie miałem o tym pisać. Miało wyjść z tego zupełnie coś innego, ale chyba tak miało być. Miałem napisać o nadwrażliwych. Czy są (ośmielę się z całym szacunkiem do was i dystansem do siebie pokusić o zwrot: czy jesteśmy) potrzebni w dzisiejszych czasach? A jeśli tak to na jak długo?
Przedstawię swoje przemyślenia. Mam nadzieję, że napiszę w miarę zrozumiale, bowiem wszystko w mojej głowie to jeden wielki chaos.
OdpowiedzUsuń"Potrzebuję Ciebie, bo jesteś częścią mojego istnienia, mojego wszechświata. Bez Ciebie nie byłbym sobą."
Jesteśmy potrzebni. I zawsze będziemy. Wiesz co tworzy człowieka? Drugi człowiek. Wszystkie uczucia, słowa, czyny, drugiej osoby wpływają na nas. Negatywne czy pozytywne - to bez znaczenia. Dzięki nim uczymy się, zyskujemy doświadczenie - kształtujemy się. Żeby być sobą, potrzebujesz wszystkich tych, których spotkałeś, tak jak i oni potrzebują Ciebie.
Jako nadwrażliwi przeżywamy wszystko głębiej, jesteśmy prawdziwsi od tych, którzy zamykają się na swoje uczucia. Wierzę, że zawsze będziemy potrzebni - bo prawdziwi. W świecie fałszu to naprawdę rzadkość.
Świat bez przeżywania? Jeżeli taki ma być, to ja nie chcę w nim istnieć.
Zgodnie z Twoim tokiem rozumowania:
OdpowiedzUsuńJeśli nie będę utrzymywał kontaktu ze wszystkimi, których znam to nie będę rzeczywiście sobą.
Zgodzę się całkowicie, że od innych się uczymy, weryfikujemy własne poglądy i w ogóle, ale jacy jesteśmy jest bardziej pierwotne niż wtórne. To zależy od naszej natury. I co więcej: kiedy jestem sam, czuję że naprawdę jestem sobą, bo nie ukrywajmy - środowiska wymuszają na nas pewne zachowania i niekoniecznie świadomie (staram się być świadomy wszystkiego co robię) się im poddajemy.
To, że przeżywamy głębiej nie znaczy, że inni są przez to mnie prawdziwi od nas... Przynajmniej tak mi się zdaje. To by stwarzało z tych nadwrażliwych jakąś super formację i przez to stalibyśmy się groteskowi.
Może tak: nie chodziło mi tutaj o utrzymywanie kontaktu, ze wszystkimi których się zna, a raczej o to, że gdyby nie zaistnieli w naszym świecie, nie przekazaliby cząstki siebie. Nie muszą wciąż "być", ale "istnieć". Potrzebujemy ich istnienia i tego, że się pojawili (ciężko mi to wszystko ująć w słowa).
OdpowiedzUsuńNatomiast co do ludzkiej natury, muszę się z Tobą zgodzić. Nie wzięłam tego pod uwagę.
Ale przy najbliższych jesteś sobą, prawda?
Prawdziwi to faktycznie może złe słowo, odpowiedniejsze określenie to szczerzy. Szczerzy ze swoim "ja", z tym co czujemy. Potrzebni jesteśmy, bo jak zabraknie szczerości to wtedy świat przestanie być prawdziwy. I nie w znaczeniu, że jesteśmy jacyś lepsi od innych. Jeżeli tak to ujęłam, to przepraszam, nie to miałam na myśli.
Po prostu uważam, że każdy ma swoje miejsce i jest potrzebny, żeby utrzymać jakąś równowagę.